Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/152

Ta strona została skorygowana.

odwracając wzrok od ulicznego gwaru, spoglądała na mnie nieśmiała, trwożliwa, rozkochana.
Jam rozumiał to wszystko jak w śnie gorączkowym.
Znowu przejeżdżaliśmy pod balkonem Idalii.
Spojrzałem; ona stała pochylona naprzód wątłą postacią, wsparta o balustradę. Smutne oczy utopiła w Laurecie z jakimś blaskiem ponurym, ale nie była samą; przy niej stał Herakliusz, jak zły duch czychający na swą zdobycz. On także nas zobaczył, szeptał coś i wskazywał. Grupa ta na wielkim balkonie, oddzieloną była od reszty towarzystwa, rysowała się na tle słonecznem białej ściany i ogniem odbijała się w mózgu moim.
W pół nieprzytomny, pochyliłem się i ja do Lauretty, Com jej mówił, nie wiem, nie pamiętam; ale dziewczyna zrozumiała żem ją chciał pokochać. Twarz jej oblała się rumieńcem, ręka drżąca spoiła się z moją ręką. Mogłem oddać jej uścisk, ale jak człowiek który spełni zły uczynek, nie śmiałem już wzroku podnieść ani w górę na Idalią, ani na tę piękną istotę siedzącą przy mnie, ani na tę poważną twarz starca, który z głową wspartą na ręku, spoglądał zadumany w około i widząc niebezpieczeństwo, nie umiał strzedz ni bronić swego skarbu i śmiał zaufać człowiekowi który go miał zdradzić.
Powróciliśmy w milczeniu do domu. Rzeźbiarza musieliśmy wynieść na ręku; był gorzej niż się zrazu zdawało. Posłałem po doktora który nakazał bezwładność, zupełny spoczynek.
Wieczorem przypadkiem czy umyślnie, zeszedłem się przed domem z Laurettą. Stała sama, z obwisłemi ramionami, z głową spuszczoną jak piękny posąg zniechęcenia.
— Jak się ma ojciec? spytałem?
— Nie dobrze; zasnął w tej chwili, odparła mi z cicha, nia zmieniając postawy.
Patrzyłem na nią w milczeniu.