Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/178

Ta strona została skorygowana.

— Lepiej jest tak jak jest, szepnęła. Ja nie mogę żałować życia; tak mi błogo umierać, a przecierpiałam tyle!...
— Nie cierpiałabyś już dzisiaj, mówiłem z pękającem sercem, jabym ci nie pozwolił cierpieć.
Uśmiechnęła się tajemniczym, znękanym uśmiechem.
— Nie mówmy o tem co być mogło rzekła poważnie, widocznie zbierając siły; to już dzisiaj jest niepodobieństwem.
— Czemu? czemu? zapytałem.
— Dla mnie już niema szczęścia na ziemi, mówiła. Wierzę iż je znajdę po za nią. Rozłączyć się musiemy, ale nie na długo.
— Czy sądzisz żebym mógł przeżyć ciebie? zawołałem.
Spojrzała na mnie trwożnie, błagalnym wzrokiem.
— Edwardzie, szepnęła siląc się na uśmiech, ty usłuchasz prośby mojej, nieprawdaż?
— Prośby? powtórzyłem. Mów, rozkazuj, powiedz co cię na świecie zatrzymać, ucieszyć może!
Wahała się chwilę jakby lękała się przerazić mnie, i odjąć nadzieję, jaką źle zrozumianemi obudziła słowy.
— Przysięgnij że spełnisz prośbę moję, powtórzyła.
Łzy migotały w jej zamglonych oczach, ręce złożone podnosiła ku mnie. Zrozumiał że żądać będzie ofiary ciężkiej, ale mógłżem jej odmówić?
— Przysięgam, odparłem złamanym głosem, że wola twoje jest i będzie zawsze dla mnie świętą. Ale Idalio nie żądaj niepodobieństwa.
Wzrok jej się rozradował.
— Edwardzie, wyrzekła miękko, głosem dziecinnej prawie prośby, przysięgnij mi że żyć będziesz po śmierci mojej, że nie targniesz się nigdy na życie swoje; przysięgnij, bo inaczej zatrujesz mi słodycz tych chwil ostatnich,