goryczą śmierć zaprawisz, a mnie tak spokojnie, tak błogo!
Umilkła i patrzyła bacznie i prosząco w czoło moje, po którem przechodziły chmury myśli nawalnych.
Chwilę pasowałem się sam z sobą: ale ona zwyciężyła mnie jak zawsze. Przysiągłem. Dłoń jej z wdzięcznością spadła w ręce moje. Nie miałem już słów: oddałem jej więcej niż życie. Pomiędzy nami stała się uroczysta cisza, wśród której serca nasze przemawiały jedne, a uczucia nie mogły sformułować się w słowa.
W tej chwili głośny okrzyk dał się słyszeć na dziedzińcu, mięszając dziwnie myśli nasze.
Oboje zadrżeliśmy, zbudzeni z marzenia i spojrzeli na dół.
Na dziedzińcu stała Lauretta, z obłąkanem okiem, z rozwianemi włosami, śmiejąc się, śpiewając i płacząc naprzemian. A ja, jak gdyby uderzony gromem, nie mogłem poruszyć się z miejca, by ta biedna, obłąkana dziewczyna nie zobaczyła mnie, nie poznała.
— Ręka Idalii ścisnęła mnie gwałtownie, konwulsyjnie.
— Edwardzie, zawołała, to ta sama dziewczyna którą widziałam z tobą.
Na ten głos, na to imię, Lauretta podniosła głowę, spojrzała w górę, poznała mnie i oczy jej ożywił wyraz dzikiej radości. Załamała ręce nad głową i wyciągnęła je ku mnie.
— Edoardo! Edoardo! wołała, znalazłam cię w końcu. Mówili mi że ciebie już niema, ja nie uwierzyłam; mówili żeś ztąd wyjechał, nie uwierzyłam; mówili...
I tu zastanowiła się chwilkę, jakby zbierała uciekające myśli. Przytomniejszem okiem powiodła w koło, ale wzrok jej osmutniał nagłem przejściem, właściwem obłąkanym.
[1] — Ty przestałeś mnie kochać, zawołała smutnie, tyś
- ↑ Brakujący fragment str. 179 przepisano z wydania „Życie za życie“ Waleria Marrené, w „Tygodniku Ilustrowanym” pod redakcją Ungera we Warszawie 1867 r., dostępnym na serwerze Commons