Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

— Nie wiem czemu winienem, wyrzekł w końcu z obojętną, lecz wytworną grzecznością, odwiedziny pańskie, ale w każdym razie wdzięczny jestem za przyjemność, jaką mi sprawił śpiew pana. Masz piękny baryton i umiesz nim władać.
Głos jego był cichy, ale pozbawiony metalu i sympatycznego brzmienia, jak głos rozbitego dzwonu. Myśl jego wyraźnie odwróciła się odemnie, zapomniał może kto jestem, lub było mu to obojętnem. W tym człowieku wszystko zdawało się spaczone i popsute. Obchodził go śpiew mój tylko, ja wcale nic. Jednakże nie mogłem pohamować wzruszenia.
— Stryju, wyrzekłem, zbliżając się do niego.
— Stryju? powtórzył z pewnem zdziwieniem, jakby przypominając coś sobie. A tak, powiedziano mi, że jesteś synowcem moim. I cóż ztąd?..
Dotknięty temi słowy, odparłem także chłodno:
— Po śmierci ojca mego, czułem się w obowiązku złożyć stryjowi moje uszanowanie i zdać mu sprawę...
— Więc brat mój umarł?... przerwał nagle. Kiedy, dawno?..
I jakiś cień bólu czy zdziwienia mignął po jego przykrej twarzy; pozostał chwilę z pochyloną głową, ale nie mogłem z niej nic wyczytać, nic odgadnąć. Czy jaka ostatnia niezerwana struna zajęczała w jego sercu na tę wiadomość, którą rzuciłem mu tak nieoględnie, sądząc, że ją zna oddawna?
— Jakto?... — zapytałem, — czyż nie uwiadomiono stryja?
— Listy wszystkie palę, nie czytając i nie widuję nikogo, odparł sucho.
Chwilę trwało pomiędzy nami milczenie. Próżno czekałem, aż je przerwie; myśl jego zabłąkała się i poszła swoim torem, jak to się zdarza ludziom odwykłym od to-