Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

ry przedpotopowe, odtworzyć do miary tego, co zostało, a miara ta była olbrzymią.
Dzisiaj istniała w nim tylko zdolność użycia, epikureizm cyniczny i wykwintny razem, zaparcie się obowiązków, jakie każdy ma względem społeczeństwa, obojętność dla ludzi, niewiara ogólna i wstręt do wszystkiego co tylko nie jest pięknem i harmonią.
To był moralny obraz mego stryja, takim odsłonił mi się w owej nocy, którą całą prawie spędziliśmy razem, przeplatając ją muzyką.
Gwiazdy już bladły na wschodzie, gdy stryj spojrzał na mnie i zobaczył, iż mimo wszystko znużenie brało górę nademną.
— Już późno, rzekł, spoglądając na niebo. Idź spać, Maryanie; jeśli masz jakie interesa, odłóż je do jutra.
Zadzwonił; stary sługa ukazał się w progu i zaprowadził mnie do sypialnego pokoju na dole, gdzie już wszystko dla siebie zastałem przygotowane.
Byłem bardziej zmęczony moralnie niż fizycznie i jak zwykle bywa po dniu pełnym wrażeń, sen odbiegał mnie, myśl pracowała, zagadka życia tego człowieka niedawała mi spokoju. Chciałem pytać o niego, zasięgnąć jakich szczegółów, a nie śmiałem. Poszanowanie zamykało mi usta. Zresztą niewiele się można było dowiedzieć od starego Michała. „Pan tak rozkazał, pan tak chce“, były to dla niego sakramentalne słowa, po za które nie wiem czy sięgała myśl jego.
— Czy zawsze stryj tak czuwa późno? pytałem.
— On nie zna snu, odparł stary; noce całe brzmią jego skrzypce, lub słychać jak równym, mierzonym krokiem przechadza się po swoim pokoju.
— I nie bywa tu nikt, nikt zgoła?
— Nikt, a nikt. Pan pierwszy pochwalić się możesz, żeś przestąpił próg jego pokoju.
— Jakto, a mój ojciec?