zbliżyć do fortepianu i grać lub śpiewać coś, bez jego wyraźnej woli. Czułem to, i postępowałem z nadzwyczajną oględnością. Bądź jak bądź, jakaś nić sympatyczna wiązała mnie z tym dziwnym człowiekiem; był on dla mnie niepojętym, przykrym, rażącym, a jednakże drogim. Towarzystwo jego pociągało mnie nieopisanym czarem, pomimo przymusu panującego zawsze między nami. Pomiędzy nimi, a resztą świata była jakaś niewidzialna, lodowa granica.
Stawałem się u niego coraz częstszym gościem. Olbrzymie brytany przywykły do mnie i przestały witać szczekaniem; koń mój poznał tę stromą ścieżkę pod górę i sam zwracał się w tamtą stronę. Powoli poznałem obyczaje i nawyknienia dziwaczne stryja. On także lubił konie, ale w przejażdżkach swoich nie chciał towarzystwa, tylko czasem widziałem go czwałującego na dzielnym wierzchowcu i włos jego biały, biegiem rozwiany, migał mi wśród leśnych zarośli.
Gdy wówczas trafiałem do niego, mieszkanie jego na górze było zamknięte. Nigdy bez niego i chwili jednej nie byłem w tym wielkim salonie, którego szczegół każdy budził moją ciekawość; zamykał go, jakby tam ukryte były tajemnice jego. Jeden może stary Michał, od młodości będący w usługach stryja, wiedział jakie szczegóły z jego życia, ale milczał uparcie.
Stryj umiał dziwny wpływ wywierać; lękano go się i słuchano nieobecnego, szanowano przywidzenia i kaprysy; obudzał sympatyę i trwogę zarazem, nawet w niższych naturach. Istniał w nim jakiś sympatyczny pierwiastek, którego nic zniweczyć nie mogło. Znać było jakiej siły być musiała kiedyś ta struna serca, dziś zerwana, sfałszowana; znać było jak człowiek ten kochanym być musiał.
Stosunki nasze, choć częste, nie stały się z czasem ni ściślejsze, ni poufalsze. Ileż wieczorów i nocy strawiliśmy jednakim sposobem: jam siedział przy fortepianie i śpie-
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/23
Ta strona została skorygowana.