wał, on chodził po pokoju zasłanym dywanem, równym, mierzonym krokiem, ze spuszczoną głową, z błyszczącem okiem, ze zwieszonemi rękami, zapominając nieledwie obecności mojej, a w tym jego ciągłym, jednostajnym ruchu, było coś przypominającego ruch lwa zamkniętego w klatce.
Tak dnia jednego byliśmy razem. Skończyłem właśnie ulubioną aryę z Semiramidy; stryj nie zważał na mnie, zasłuchany czy zamyślony. Uderzyłem bezmyślnie kilka akordów. On drgnął, podniósł nagle głowę i spojrzał na mnie bystro.
— Co ty grasz? rzekł cicho, ale gwałtownie, kładąc rękę na mojem ramieniu.
— Nie wiem sam, odrzekłem, podnosząc na niego oczy, znać wymowne miłością trwożną, bo odwrócił wzrok niechętny i mówił ciszej, niby sam do siebie:
— Dla czego ty jeden wkradłeś się do domu mego, dla czego tobie jednemu pozwoliłem zajrzeć do mego pustelniczego życia? Czy zmieniły się pojęcia moje? czy tylko wiek zmiękczył wolę? Czy mnie dzisiaj, jak kiedyś za młodu, znowu potrzeba ludzi, jak zdziecinniałemu starcowi nowości? mnie, com lat tyle przeżył spokojnie, samotnie?..
Mówił to cicho, wyraźnie, jakby dotknięty tajemnem przeczuciem. Miał słuszność, rzeczywiście coś w nim mieniło się, miękło, topniało; czułem to patrząc w twarz jego, i nie wiem czy przez moc nawyknienia, czy z innej przyczyny, wydała mi się ona dzisiaj mniej przykrą, mniej rozstrojoną.
Mimowolnie prawie wyciągnąłem rękę i dłoń jego objąłem w moich, i cisnąłem ją z ciepłem serdecznego uczucia; ale on wydobył ją z mego uścisku, jakby otrząsając się z miększych wrażeń, i rzekł poważnie:
— Śpiew twój zdobył mnie podstępnie. To nie napróżno pierś ludzka odezwała się pod moją bramą głosem
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/24
Ta strona została skorygowana.