Zbliżyłem się do umarłego, i drżącą ręką zamknąłem mu oczy bielmem zachodzące, błyszczące przystygłemi łzami. Twarz jego jaśniała pogodą, śmierć zwiała z czoła ślady burzy życia i powróciła mu piękność pierwotną.
Teraz zbolały i trwożny prawie, obejrzałem się po tej komnacie tak strojnej, tak strasznie samotnej. Białe posągi, oblane blaskam i wschodzącego słońca, zdawały się patrzeć na mnie z wyrzutem nieruchomemi oczyma, jak widma. Wszystko tutaj zgromadzone myślą człowieka, bez niego było jak ciało bez ducha, przejmowało tym wiecznym kontrastem rzeczy stworzonych, zgromadzonych potęgą myśli, a przeżywających jej działalność. I ogarnęło mnie nieopisane uczucie; żal mój nawet był innym, niż zwykle bywa żałość ludzka. Myślą ni życiem nie zespoliłem się z umarłym; nie zostawił on próżni w żadnem sercu, w żadnem rodzinnem kole; ogniwa wiążące go ze światem — zerwały się od bardzo dawna; on sam błogosławił śmierci i nazwał ją wyzwoleniem. Siadłem przy jego trupie, przejęty tym bezosobistnym smutkiem, jak mówi poeta: „nad wielkiem niczem grobów.“
Długo tak byłem zatopiony w myślach, gdy odgłos kroków przerwał grobowe milczenie domu, drzwi otworzyły i wszedł lekarz, w sam czas, by śmierć poświadczyć.
Rozpoczęły się tak straszne dla pozostałych, tak drażniące dla zbolałych, materyalne przybory śmierci. Teraz dopiero przypomniałem sobie ostatnie słowa konającego, i wszedłem do dalszych pokoi, szukając szkatułki, od której klucz oddał w ręce moje.
Cedrowa skrzynka, zdobna bogatemi rzeźbami florenckiego odrodzenia, stała w sypialnym pokoju jego, przy łóżku wązkiem, twardem, jak łoże żołnierza, albo pokutnika. Pochwyciłem ją, ale nie śmiałem otworzyć; czułem, że to co zawierało życie i śmierć takiego człowieka, nie powinno być czytane ciekawie, naprędce.
Otworzyłem ją później dopiero, z poszanowaniem i
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/32
Ta strona została skorygowana.