Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

tylko przynieść nam smutek, ocknienie, a szczęścia nic już powiększyć nie było zdolnem. Chwilę łudziliśmy się nadzieją, że ten dźwięk świata nas ominie; ja znów przymknąłem oczy, Idalia czytała dalej. Ale daremnie: trąbka odzywała się coraz bliżej, a na dziedzińcu tuż przed gankiem rozległ się turkot powozu.
— Kto to przyjechał? spytała Idalia wchodzącej du Barlette.
— Nie wiem, odparła zagadniona, zabierając miejsce pomiędzy nami, ale dowiemy się zaraz.
Przeklinałem w duchu przybywającego, i gdyby Idalia wiedziała co to przekleństwo, lub nawet złe życzenie, sądzę, iż przeklinałaby go także.
Tymczasem szybkie kroki rozległy się w obocznym pokoju, i do salonu wszedł mężczyzna lat może trzydziestu kilku, starannej powierzchowności, wykwintny, światowy.
Na jego widok Idalia powstała i postąpiła aż ku drzwiom, witając. On wziął obie jej ręce skwapliwie, ściskał je w swoich, i nachylając się ku niej, pocałował ją w czoło, niby z rodzajem ojcowskiej czułości. Ale mnie się zdało jednak, że pocałunek ten był zadługi; dotknął mnie jakby rodzaj świętokradztwa. Odczułem go na mojem czole, niby dotknięcie gorącego żelaza.
Idalia nie rozumiała tego; twarz jej nie przybrała żywszej barwy, nie zmieniła wyrazu, gdy z obojętnością marmuru poddawała czoło ustom jego. Znać był to zwyczaj przyjęty dawno, może od dzieciństwa, i spokojna, niezmieszana, czyniła zadość obowiązkom gospodyni domu.
— Pan Edward S., rzekła przedstawiając mnie nowoprzybyłemu. Hrabia Herakliusz, mój opiekun.
Hrabia oddał mi ukłon, z właściwą sobie swobodą i wdziękiem, i siadając obok Idali, z uprzejmym uśmiechem zwrócił do mnie rozmowę.
Teraz przyjrzałem mu się bliżej. Twarz jego miała