Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/8

Ta strona została skorygowana.

piękna, choć nieregularna — uderzała jakiemś rozkipiałem życiem, jakąś narzucającą się potęgą. Ciemne, gęste zwoje włosów ocieniały czoło wielkie, pełne wypukłości, przerznięte wyraźnemi żyłami, które za lada wzruszeniem musiały krwią nabiegać, jak zwykle u ludzi niepohamowanych uczuć. Łuk czarnych, gęstych brwi, łączył się prawie cienką linią nad nosem trochę podniesionym, hardym, ale o wdzięcznych i wyrazistych konturach. Usta pod miękkim zarostem były krwią nabiegłe, wilgotne; wierzchnia warga podnosiła się dumnym, wyzywającym uśmiechem i odsłaniała perłowe zęby. Oczy ogniste, nieokreślonego koloru, złoto-siwe, patrzyły przed siebie prosto, jasno, a jednak nakazująco. Dolna część twarzy i pewne zarysy brody, zdradzały upartą wolę.
Cała twarz i postawa tego człowieka miała coś namiętnego i gwałtownego razem; zdawał się piersią szeroką chłonąć całe powietrze w oddechu, ogarniać wszechświat wejrzeniem sokolem. Znać było że nic mu się oprzeć nie zdoła; ręka jego była drobna, sucha, a jednak widoczną w niej była siła żelazna; pod jej lekkim naciskiem, kark konia zginał się aż do ziemi. Znać było, że gdy te oczy zapali uczucie jakie, gniewu, nienawiści, miłości, — będą one mglić się rozkoszą i piorunować naprzemian. Znać było, że gdy te brwi się ściągną, gdy te żyły krwią nabiegną, — człowiek ten, tak ujmujący, tak wdzięczny, mógł stać się strasznym dla siebie i drugich, bo jakaś atmosfera walki i burzy, zdawała się go otaczać, płomienie wewnętrznego wulkanu przeświecały w oczach, połyskiwały na twarzy, bladej namiętną bladością południa. I nie napróżno zapewne malarz zawiesił nad głową jego ciężkie chmury, brzemienne gradem i gromem, nie napróżno otoczył go parnem powietrzem... Myśl obrazu uwydatniała się w akcesoryach i jak groźba przyszłości, zdawała się ciążyć nad hardą głową młodzieńca, który w nakazującej postawie, w całej potędze piękna, młodości i siły, zdawał