czego się lękasz, co ci może wrócić szczęście? Bo ja zniosę wszystko, prócz łez twoich.
Uśmiechnęła się łzawo, wyciągając do mnie ręce z jakąś zupełną, dziecięcą ufnością. Blada barwa powracała na jej twarz, tylko łzy jeszcze przeświecały w błękicie oczów jak brylanty, migotały na rzęsach i toczyły się zwolna po twarzy.
— Powiedz mi wolę swoję, mówiłem mimowolnie uśmiechniony jej uśmiechem, a wszystko, wszystko spełnię bez wahania.
Ale trudno było wypowiedzieć myśl własną; słowa drgały na ustach, a nie mogły sformułować się dźwiękiem.
— Edwardzie, szepnęła wreszcie, wszak ty byłeś szczęśliwy dotąd, zupełnie szczęśliwy?
— Ty wiesz o tem najlepiej, odparłem; byłem przy tobie, z tobą, serce moje odczuwało twoję miłość. Tak jest, byłem szczęśliwy.
— Byliśmy szczęśliwi oboje, wczoraj jeszcze, Edwardzie, podchwyciła. Powróćmy do wczoraj, bądźmy znowu czem byliśmy dawniej.
W dziwnej niewiadomości swojej, ona nie znała logiki namiętności; rozumiała zaledwie, że pomiędzy przeszłością a obecną chwilą jej własne słowa przepaść wykopały, i sądziła, że inne słowa równie łatwo zapełnić ją potrafią. Niepojmowała niecofnionych praw życia, ni palących burz serca. Ja wczoraj byłem zupełnie szczęśliwy, ale do tego wczoraj wrócić mi było niepodobna. Wczorajsze szczęście już dzisiaj zwało się cierpieniem.
Położenie moje było trudne: ona zrozumieć nie mogła tego, co wrzało w piersi mojej. Jakiemże słowem miałem przemówić do niej? Z niepokojem spojrzałem w niebo: przed nami na purpurowej łunie zachodu pływały złote obłoki, pędzone południowym wiatrem.
— Idalio, wyrzekłem, wskazując jej ten widok, prąd
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/81
Ta strona została skorygowana.