ca rozdrażniać jej jakiembądź słowem. Złamana jak kwiat wiosenną burzą, odpowiadała mi łzą i westchnieniem, odwracając oczy od rzeczywistego świata, nie chcąc, czy nie mogąc znieść jego ciężaru. Ona tak przywykła do idealnych sfer marzenia, tak oderwała się od ziemi, — iż przestała pojmować potrzeby i prawa ludzkie. Czegóż zresztą mogłem żądać więcej, gdy tak szlachetnie, tak śmiało stanęła w obronie mojej i z dumą prawie wyznała miłość swoją?
To ja jestem niesprawiedliwy, niewdzięczny i niecierpliwy, a jednak smutno mi, jak gdyby pierwszy podmuch wiatru zamącił nieskalaną powierzchnię mego szczęścia; przeczuwam, że to jest przepowiednia burz przyszłych.
Z wyzywającym uśmiechem, hardy, niezachwiany szedłbym na walkę z losem i ludźmi, ale z nią walki nie pojmuję nawet; mogę tylko cierpieć i konać. Bo miłość moja wzrosła do szaleństwa. Ta kobieta nie może wzbudzać powszednich uczuć, ni drobnych namiętnostek.
Wszystko czego dotknie, podnosi do miary swojej. Kto ją pokocha, pokocha na wieczność. Nie mogę oderwać się od okna, przez które przynajmniej widzę jej mieszkanie, i piszę ci dzieje mego serca, które rozmarzone, niewyczerpane, rwie się ku niej całą siłą. Widać już przeznaczeniem jest mojem żyć w ciągłej burzy, podrzucany falą życia od obłoków aż do otchłani.
Albino! ty, co tak jasno umiesz patrzeć w przyszłość, ty dla której otworem stoją serca ludzkie, prześlij mi słowo współczucia, wytrwania. Wytłómacz mi ją, Albino, bo ogarnia mnie zwątpienie i smutek, a przyszłość niedawno jeszcze tak promienna, teraz mgli mi się i ucieka z przed oczów. Miłość uczyniła mnie trwożnym i nieśmiałym jak dziecię.