Wczoraj wysłałem ogromny list do ciebie, a dziś znowu pisać zaczynam, bo chwila każda nabiera dla mnie znaczenia, jakiego nie miała nigdy, i pada mi ołowiem na serce. Piszę do ciebie, Albino, bo cierpię, a zarówno szczęściem i bólem dzielić się z tobą musze. Czas wlecze się dla mnie nieskończony, lub miga jak błyskawica, a są godziny których zapełnić nie mogę niczem, w których piekło niepokoju wre we mnie, i jedyną rzeczą do której zdolny jestem, to opisywać te męczarnie ducha, te subtelne odcienia uczuć tobie, która jedna może zrozumieć mnie potrafisz.
Noc całą spędziłem bezsennie, nie mogąc oderwać oczów od jej domu, który w białem świetle księżyca jaśniał mi w oczach naprzeciw okien moich. Nad ranem zaledwie zdołałem znaleźć parę godzin gorączkowego snu. Pierwsze promienie słońca zbudziły mnie, zerwałem się z pościeli, zbierając myśli, przypominając sobie dzień wczorajszy jak marzenie. Próżno rozum nakazywał mi spokojność, próżno rozbierając fakta, nie znajdowałem nic, coby mnie trwożyć mogło: serce moje ściskało się w piersi mroźnem przeczuciem. Porywała mnie jakaś straszna, nieukojona żądza ujrzenia jej, przyciśnięcia do piersi, jakbym czuł że nieznana potęga staje pomiędzy nami i porywa ją z oczów i ramion moich.
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/84
Ta strona została skorygowana.
LIST IX.
EDWARD DO ALBINY.