się świat i ludzi wyzywać, pewien przyszłości, spragniony życia; niezdolny pohamować lub oszczędzać siebie i zatrzymać się na raz obranej drodze.
Przed tym obrazem stawałem nieraz godziny całe bo dzieckiem już zwabiał mnie do niego jakiś pociąg nieopisany; z rąk niańki pochylałem się do tego konia, który zdawał się patrzeć na mnie i całą piersią występować z obrazu, dumny jako pan jego, a jednak pokonany; pochylałem się i do człowieka, do którego rysów zbliżała się twarz moja dziecinna.
Ojciec mój zauważył nieraz to podobieństwo, i wówczas wzrok jego spoczywał na mnie brzemienny niepokojem, i wówczas zwracał troskliwie myśl moją od marzeń i rojeń bezcelnych, do ścisłych nauk, które według niego były podstawą przyszłości.
Wzrosłem pośród dwóch żywiołów, które napoły rozrywały ducha mego. Poszedłem za kierunkiem nakreślonym mi przez wolę ojca, bom wierzył w niego, bom zrozumiał w końcu i podzielił głębokie i praktyczne myśli jego, bom pojął, że siła uczucia i wyobraźni powinna być poddaną sterowi rozumu; ale siły te nie zamilkły we mnie, i nieraz w samotnych godzinach mojego spoczynku popuszczałem im wodze, a celem marzeń moich był ten piękny, hardy młodzieniec i dziwne losy jego, a pragnieniem tajemnem było ujrzeć go, zdobyć to serce, które musiało przecierpieć tyle, i pogodzić je z życiem i ludźmi miłością moją.
Teraz, gdym rozejrzał się w papierach i rachunkach ojca i objął ster rozległych interesów, objąłem także zarząd majątku stryja. Ojciec mój zwykł był odwiedzać go raz lub dwa razy do roku; teraz obowiązek ten spadał na mnie. Chciałem wprzód względem niego zasięgnąć jakich szczegółów od matki, ale ta znała go w bardzo dawnych czasach i miała dla niego jednę tylko nazwę: waryata.
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/9
Ta strona została skorygowana.