kocham, Edwardzie? czyż moja miłość starczyć ci nie może?..
— Twoja miłość?!. zawołałem. Daj mi ją całą, Idalio, a świat nie będzie miał już dla mnie ponęty żadnej: stanę się szczęśliwym, ubłogosławionym! Twoja miłość! czyż po za nią istnieje dla mnie co na ziemi i niebie?
Słuchała mnie z promieniejącem okiem, z zachwytem szczęścia.
— Więcej niż ja cię kocham, szepnęła pochylona nademną, kochać niepodobna. I czegoż ci braknie jeszcze?
— Czego?!. zawołałem nawpół szalony, opasując jej kibić rękoma i topiąc wzrok w jej oczach, czego? Braknie mi każdej chwili spędzonej bez ciebie, każdego spojrzenia. A ty czyż nie czujesz tego?
— Nie, odparła zarumieniona moim wzrokiem, siląc się wydobyć z ramion moich, — bo myśl o tobie nie odstępuje mnie nigdy, Edwardzie.
— I myśl ci wystarcza? wystarczałaby zawsze? mówiłem coraz gwałtowniej, cisnąc ją do siebie.
Płomienie biegały mi przed oczyma, płomienie krążyły we krwi. Nie pamiętny na nic, na jej zbladłem, wpół odwróconem licu wycisnąłem pierwszy pocałunek.
Ale Idalia wyrwała się z rąk moich i stanęła o kroków kilka. Spojrzałem na nią, błagalnie składając ręce. Twarz jej bielsza była od sukni; drżąca wprawdzie, ale prosta i dumna, spoglądała na mnie nie z wyrzutem i trwogą, nie ze łzą i rumieńcem wstydu, ale lodowatym wzrokiem oburzenia, nieledwie pogardy.
Powstałem i ja na ten widok, krew uderzyła mi do twarzy. Chciałem zbliżyć się do niej, ale ona cofnęła się instynktownym prawie ruchem, ze wstrętem odpychając rękę moją.
— Idalio! zawołałem rozżalony.
Nie odpowiedziała mi nic zrazu, tylko powoli wzrok
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/92
Ta strona została skorygowana.