jej, utkwiony we mnie, mienił się, miękł i zachodził łzami.
— Więc to jest twoja miłość? wyrzekła tylko drgającemi usty, odwracając wilgotne źrenice i spoglądając w górę z nieujętą boleścią.
— Idalio! zawołałem zwyciężony jej żalem, przebacz mi! Czego płaczesz?
— Płaczę, odparła zwolna, jakby sama do siebie, nie patrząc na mnie nawet, płaczę miłości mojej, szczęścia, wiary, płaczę jak gdybym straciła to com ukochała.
— Więc mnie nie kochasz już?!. wyrzekłem z rozpaczą.
— Ja nie wiem sama, mówiła dalej. Od wczoraj ja ciebie nie poznaję, od wczoraj cierpię i lękam się, a jednak kochać cię muszę, dokończyła z wybuchem. Co tobie jest od wczoraj?
— Od wczoraj? powtórzyłem smutnie. Ja od wczoraj, Idalio, kocham cię z całą siłą do jakiej zdolny jestem, kocham stokroć więcej niż wprzódy. Czy miłość moja cię przeraża?
Nie odpowiedziała nic, tylko jasne oczy zatopiła we mnie, smutne, łzawe, pytające, litośne, jakby anioł spoglądał z góry na nędze tej ziemi i bolał nad cierpieniami, których zrozumieć nie może.
Powoli jednak żal i litość minęły, ale smutek pozostał na dnie jej duszy, odbił się w zwierciadle spojrzenia. Nie miałem czasu rozproszyć go dawnemi słowy, bo już dnia tego nie byliśmy sami.
Herakliusz zauważył zmianę w obejściu księżniczki, ale nie powiedział nic, tylko cień szyderskiego uśmiechu zarysował się na jego wązkich wargach.
Powróciłem do siebie, pełen złych przeczuć. Dlaczego każdem słowem mojem, każdym uczynkiem, obrażam ją pomimowolnie, ją, którą kocham? Dlaczego od dni kilku
Strona:Waleria Marrené - Życie za życie.djvu/93
Ta strona została skorygowana.