Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/107

Ta strona została skorygowana.
101

rozkosznym chórem, jakby śpiewały hymn szczęścia, miłości, życia, wobec najsmutniejszej rzeczywistości zgonu człowieka.
Nagle umierający wyszedł ze swojej automatycznej nieruchomości: poruszył powieki, rzucił naprzód niespokojnie rękoma, jak gdyby próbował wśród ogarniającego uczucia próżni pochwycić przedmiot jakiś.
Pani Julska pośpieszyła wlać mu w usta orzeźwiające lekarstwo i oczekiwała z bijącem sercem, czy wywrze pożądany skutek. Zrazu przytomność ta zaczęła się ważyć i można było śledzić w rozwartych szklisto oczach chorego przebłyski pamięci, które jak fale ukazywały się i znikały. Aż wreszcie oczy jego, słupem wbite przed siebie, zaczęły tracić swą nieruchomość. Powiódł wokoło wzrokiem półsennym, półzdumionym, jakby zapytywał otaczających przedmiotów o to co się z nim działo, lub szukał kogo. Wzrok chorego