Na ustach kobiety zarysował się uśmiech pełen litośnego współczucia.
— Kto? — powtórzyła dobitnie — świat, jego prawa i stosunki, to wszystko co dzieci, jak ty, Regino, znają zaledwie z nazwiska, i lekceważą, bo nie pojmują.
— Dość, pani — szepnęła — ja nie żądam tłumaczeń, nie mam do nich prawa ani chęci. Pani i syn twój czynicie to, co wam się stosownem wydaje. Wolno mnie toż samo uczynić.
W tej chwili wzrok jej padł na błękitną chusteczkę, wyrobioną ręką pani Julskiej i na kosztowne podarunki, przywiezione przez Wacława, które wraz z innemi rzeczami leżały na łóżku. Pochwyciła je drżącą ręka.
— Rzeczy te — wyrzekła urywanym głosem — przysłane mi były od matki. Ja nie mam matki i nie miałam jej nigdy. Zaszła tu omyłka, z której korzystać nie będę.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/169
Ta strona została skorygowana.
163