szybko zdała sobie sprawę z wypadków dnia minionego i zastanawiać się zaczęła nad położeniem nowem, w jakie rzuciły ją okoliczności.
Rozmyślając, ubierała się żwawo. Czuła się w położeniu, w którem niewolno marnować czasu daremnie, a chociaż nie miała się jeszcze do czego śpieszyć wiedziała jednak, iż nastały dla niej dnie, w których minuty mają swoję wartość.
Słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy wyszła ze swego pokoju, przebiegła cichy i smutny dom, aż wreszcie z ogrodu doszły ją głosy.
Teodozya z Wacławem, który także tylko co się obudził, siedzieli w cieniu na ławce pod starą lipą, stanowiącą główną ozdobę skromnego ogródka. Było tu tak spokojnie, iż sam widok tego schronienia kontrastem podwajał niepewność jej położenia. Gdybyż to ona miała taki cichy domek z ogródkiem, odgrodzony od ludzi
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/249
Ta strona została skorygowana.
243