dziny z rękoma zarzuconemi nad głową, ważąc pro i contra rozmaitych przedsięwzięć.
Na myśl jednak wprowadzenia ich w czyn przejmował go dreszcz zimny, jaki przyjmuje rannego na samą myśl dotknięcia bolesnego miejsca. Wiara jego w ludzi, ufność i duma były zranione głęboko, tak głęboko, że na samo wspomnienie niefortunnych pokuszeń dni ostatnich, czoło jego powlekało się chmurą, a policzki ogniem.
W dodatku do nieszczęścia czuł, iż go się śmieszność czepiała, jaka towarzyszy zwykle wszystkim nieudanym siłowaniom, a ta myśl sama była nie do zniesienia. Miałże drugi raz podobną rolę odegrać?
Dni te więc nie były dla niego jedynie dniami namysłu, ale raczej walki wewnętrznej, strasznego łamania się. Stary człowiek buntował się w nim przeciw koniecznościom nowym, jakie nad nim zaciężyły, i nagiąć się do nich nie mógł.