był on, było szczęście, a jego obecność sama rzucała promienne blaski na wszystko i wszystko pięknem czyniła. Słowem można było powiedzieć, że nad tym wiejskim dworem unosił się najrzadszy gość w dzisiejszym czasie... szczęście.
Szczęście to było zupełne, niezmącone żadnym obcym pierwiastkiem, żadną troską, żadnem smutnem przewidywaniem.
Wszystko składało się na nie; miłość dwojga młodych, której przyklasneli rodzice, jednakie położenie społeczne, a wreszcie przyjaźń powszechna, otaczająca zarówno dwie rodziny.
Pan Jasiennieki należał do rodzaju ludzi, którzy nie mają nieprzyjaciół, którym uprzejmość, dobroduszność, umysłowy zresztą poziom, nieprzechodzący ogólnej normy, jednają powszechny szacunek i sympatyą.
Nie zgrzeszył on nigdy orlim polotem rzutem wzroku odkrywającym szersze ho-
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/43
Ta strona została skorygowana.
37