trwożonych twarzach obecnych, zmienionych rysach ojca, w jego bezładnych słowach, w błędnem spojrzeniu, które córki nawet nie poznawało. Ona nie mogła utracić nadziei. Nieszczęście było w jej życiu nowością straszną, nie pojmowała go. Śmierci nie widziała dotąd nigdy, matki nie pamiętała nawet. Ludzie wprawdzie umierali, ale to nie byli ci, których ona kochała, których zdawała się bronić miłosnem objęciem, wzrokiem pełnym trwogi, modlitwą gorącą. Wyobraźnia mogła jej stawiać na oczy straszne mary w chwili spóźnienia przyjazdu Wacława, ale mary te nic nie miały z rzeczywistością wspólnego. Ojciec jej w pełni sił, otoczony staraniem, nie mógł umrzeć w jej oczach.
Powstała z miejsca, które zajmowała przez chwilę przy pani Julskiej, i zbliżyła się chwiejącym krokiem do doktorów, stojących w zagłębieniu okna. Jeden z nich
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/94
Ta strona została skorygowana.
88