Był w głosie jej rzewny odcień, ręka wyciągnięta drżała lekko, zapewne od głębokiego wzruszenia.
Dodała parę słów ubolewania nad umierającym, z którym prócz związków zamierzonych, wiązała ją długoletnia przyjaźń; potem spytała czy jest przytomny. Niestety, chwile przytomności były coraz rzadsze, coraz krótsze i znowu nikt mógł przewidzieć czy przyjdzie jeszcze taka, w której mógłby poznać otaczających.
Wiedziała już wszystko, co wiedzieć potrzebowała; przecież nie wyrzekła słowa o swoich zamiarach. Czuła dobrze, iż projekt połączenia natychmiast węzłem małżeńskim młodej pary powinien był wyjść od chorego. Ona tylko dopomódz mu i przyśpieszyć go mogła.
Nie zapytała o przebieg choroby, o jej powody, wszystko to bowiem były rzeczy mniejszej wagi wobec zamiaru, jaki postanowiła czemprędzej doprowadzić
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom I.djvu/99
Ta strona została skorygowana.
93