Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/150

Ta strona została skorygowana.
140

Razem z kilkoma artystami znalazła się na ulicy i skłoniwszy się im lekko, skierowała się ku hotelowi, kiedy nagle spotkała się oko w oko z nieuniknionym sąsiadem.
Zbliżył się on teraz do niej z rodzajem poufałości, upoważnionej poniekąd wczorajszą rozmową.
— Nie raczyłaś pani wziąć mnie dziś za przewodnika do teatru — wyrzekł z wymówką.
Nie odpowiedziała nic, uśmiechnęła się tylko. Nie oburzyła się nawet. Zaczynała przywykać do nowych warunków.
— I jakżeś pani trafiła? — pytał dalej.
— Och! — odparła — spotkałam tych panów.
Oczy jej wskazywały oddalających się aktorów. Wzrok pana Leona spoczął na nich z widoczną zawiścią.
— I kiedyż pani wystąpi? — zapytał po chwili.