— Masz przecie stroje i klejnoty — wyrzekł, rzucając na nią badawcze spojrzenie. — A gdybyś i nie miała, to trudno; początki są zawsze niełatwe. Dziękuj Bogu, że i tak ci się udało na mnie trafić.
— Ale cóż zrobię, jak mi nie starczy?
Miał widoczną ochotę rozśmiać jej się w oczy i powiedzieć, że piękna kobieta troskać się o to nie potrzebuje; ale poznał dość Reginę, by powstrzymać się od podobnego żartu.
— No, — wyrzekł — wystarczyć ci powinno, a zresztą dasz sobie radę. Jak tylko będziesz na drodze do sławy i powodzenia, to każdy ci pożyczy na conto przyszłości...
— Czy doprawdy? — zapytała z całą naiwną nieznajomością stosunków rzeczywistych.
— Doprawdy — powtórzył, tłumiąc śmiech wzbudzony tem zapytaniem. — No, to możemy podpisać kontrakt.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/246
Ta strona została skorygowana.
236