Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/265

Ta strona została skorygowana.
255

— Pan wiesz i pytasz się jeszcze: cóż ztąd? A któż pana zmusza być wyzyskiwanym?
Wpatrywał się w Wacława, jakby chciał zrozumieć głąb jego duszy. Potem odwrócił się, nie czekając odpowiedzi, i poszedł dalej ulicą, nie żegnając się nawet.
Wacław stał chwilę na miejscu, zdumiony tem gwałtownem znalezieniem się człowieka, który zdawał się dotąd mechanizmem tylko ludzkim.
Nazajutrz pan Mergold był znowu takim jak zawsze; nie zmienił się wcale względem Wacława i można było sądzić że rozmowa ich była tylko wybrykiem fantazyi i, jak fantazya każda, poszła w zapomnienie. Pozostawiła ona jednak w młodym człowieku przekonanie, iż zwierzchnik jego krył pod chłodną i niezmienną powierzchownością jakieś głębie, jakieś ognie i burze, które w tej chwili przelotnej jak błyskawica odkryły jego rzeczywistą istotę.