niezachwianą pewność i zadowolenie z własnej osoby, które co chwila wypowiadało się uśmiechem.
Śmiech ten, o grubem, bezmyślnem brzmieniu, był szczególniej dla Wacława nieznośny, drażnił go w najwyższym stopniu.
— To zaraz widać — mówił niezrażony jego milczeniem i chłodną grzecznością — że pan takiej roboty jak my nigdy nie robił. Zrazu to zdaje się trudne, ale potem...
Machnął ręką w charakterystyczny sposób, świadczący, że co do niego, nie spotykał już żadnej trudności, i zaśmiał się głośno. W ciągu tej rozmowy znalazł się tuż przy stoliku Wacława, siedział mu niemal pod ręką i nachylał się tak, iż czuł na twarzy oddech jego.
— Pan pewnie chcesz sam jaki interes założyć, że wszedłeś do naszego biura — pytał dalej, patrząc mu w oczy — co?...
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/27
Ta strona została skorygowana.
17