nad trupem nieszczęśliwego człowieka, zdawały mu się świętokradztwem, urąganiem najwyższemu majestatowi niedoli.
Czemże mu był pan Mergold? Nie doświadczył od niego ani współczucia, ani żadnej przysługi; zaledwie parę miesięcy pracował pod jego okiem, a przecież wobec faktu jego samobójstwa czuł się jakby osobiście dotknięty; zdawało mu się, iż wszyscy którzy spoglądali na tę wielką niedolę, a odgadnąć jej nie umieli, byli tutaj współwinnymi, i ta myśl przejmowała go bolem.
— Jak pan możesz — zawołał — mówić o tem spokojnie?
— No, ja zawsze myślałem że to się tak musi skończyć; pan bankier był trochę zatwardy, a teraz będzie żałował.
— Czyż on nie wie o tem co się stało? Trzebaż mu donieść.
— Posyłali, ale pan bankier wczoraj był na kolacyjce, powrócił nad ranem i
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/299
Ta strona została skorygowana.
289