czas przełamywali wolą wszystkie instynkta swoje i przebywali walki nad siły.
Jak długo tak pozostawał w cieniu i chłodzie, słuchając piekielnej harmonii wichru, nie wiedział. Zegary miejskie wydzwaniały powoli godzinę po godzinie, a on rachował je machinalnie, nie zdając sobie sprawy ze znaczenia czasu, ani tych dźwięków, które uderzały o ucho jego, nie budząc myśli żadnej... kiedy nagle zastukano do drzwi.
Był to dźwięk bliższy nierównie, a co więcej, dźwięk osobiście tyczący się jego; przecież upłynęła długa chwila, zanim go zrozumiał. Drzwi nie były na klucz zamknięte; to też po daremnem pukaniu poruszono klamkę i do pokoju weszła posługująca kobieta, która zwyczajnym trybem przyszła nastawić samowar.
Przelękła się grobowej ciszy i ciemności panujących tutaj i czemprędzej przy świetle zapałki rozejrzała się wkoło.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/322
Ta strona została skorygowana.
312