rego wysiadł tłum różnobarwny, stanęli tuż przed drzwiami, pod światłem latarni, przypatrując się przybywającym.
Widocznie wśród nich szukali kogoś. Mężczyzna parę razy pochylał się naprzód, jakby dostrzegł i chciał witać, ale zawsze powstrzymywał się nagle.
Aż wreszcie oczy jego powstrzymały się na kobiecie wysmukłej, skromnie czarno ubranej, o czarnych oczach i włosach, która szła zwolna, trzymając w ręku mały podróżny worek i oglądając się wokoło, jakby i ona także szukała kogoś.
Ujrzawszy ją zdaleka, stara kobieta wysunęła rękę z pod ramienia mężczyzny i zostawiła go samego, odchodząc z tajemniczym uśmiechem zadowolenia na twarzy. On i nowoprzybyła spojrzeli na siebie i w nim i w niej zarówno była chwila niepewności i wahania się; potem dłonie ich wyciągnęły się ku sobie jednocześnie i spoiły uściskiem. Nie wypowiedzieli słowa
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/330
Ta strona została skorygowana.
320