Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/331

Ta strona została skorygowana.
321

jednego, żaden wykrzyk powitania z ich ust nie wybiegł. Przez sekundę może patrzyli wzajem na siebie oczyma, w których były pytania, podziwy i jakieś blaski nagłe szczęścia czy smutku, tryumfy czy łez tłumionych.
Ale to trwało bardzo krótko; on podał jej ramię, wsparła się na nim i oboje zniknęli wśród tłoczących się tłumów.
W milczeniu przeszli szpaler posługaczy hotelowych, zalegających przedsionek; ona miała głowę spuszczoną, jakby zasłuchana w uderzeniach własnego serca; on cisnął coraz silniej do piersi rękę spoczywającą na jego ramieniu.
Nie pytała gdzie ją prowadzi, dała mu powodować sobą. Przez chwilę musiał się zająć materyalnemi trudnościami przyjazdu; wysłał posługaczy po rzeczy, zaprowadził ją do dorożki i usiadł przy niej. Chciał coś mówić, ale przerwał mu dorożkarz pytający o adres i posługacz przy-