mne rumieńce wybijały jej na policzki; chciała coś robić koniecznie, pomagać Teodozyi, być użyteczną. Ale na samą myśl zetknięcia się z ową wesołą młodością, która zdala ciekawie śledziła nieraz jej żałobną postać, kiedy przesuwała się po ogrodzie, odchodziła ją odwaga. „Nie — wołała sama do siebie — ja tego nie potrafię, ja tego nie zniosę.“
W miarę jednak jak czas mijał, przywykała do tej myśli, że będąc tutaj, nie powinna pozostać bezczynną; aż wreszcie jednej niedzieli, kiedy pensyonarki pod wodzą guwernantek poszły za miasto, a Teodozya miała wolną chwilę, poszła ją odszukać.
Stara panna była w swoim pokoju. Od pewnego czasu obie widywały się tylko przelotnie, a jeśli znalazły się dłużej razem, nie miały sobie nic do powiedzenia. Obaw przyszłości jedna drugiej zwierzać się lękała, przeszłości tykać nie chcia-
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/45
Ta strona została skorygowana.
35