— Ja go zmódz nie myślę, nie chcę — przerwała porywczo Regina — bo inaczej... inaczej cóżby mi w życiu zostało.
Oczy starej panny spoczywały na niej z łagodnym wyrzutem.
— Czy sądzisz — szepnęła — że ten tylko cierpi, kto nosi się z boleścią jak z szyldem, że miłość nie może przetrwać lat całych w samotności i ukryciu, że tęsknota musi mieć koniecznie blade lica i powieki bezsenne?
Milczała, topiąc wzrok w starej pannie, która w tej chwili zdawała jej się
przetworzoną.
— Powtarzam ci — mówiła dalej ta ostatnia — jesteś młodą, więc nic dziwnego, że nie umiesz odczytywać głębi uczuć i myśli bliźnich. Gdyby nie to, zrozumiałabyś, że los twój nie jest wyjątkowy.
Nastąpiła chwila ciszy.
— Z czemże przyszłaś do mnie — pytała dalej Teodozya, wracając do poto-
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/49
Ta strona została skorygowana.
39