tej codziennej prozie życia, która przejmowała ją coraz większym wstrętem; sięgał wyżej i dalej, do rubinowych obłoków opływających zachód, lub do złocistej kurzawy, która często o tej godzinie podnosiła się ku górze i płynną wstęgą łączyła na skraju widnokręgu niebo i ziemię. Czasem powozik jaki czy bryczka zaturkotały na drodze, albo przesunął się wóz ładowny.
To jednak najmiej zajmowało Reginę; skryta poza splotami chmielu, wiedziała dobrze, iż żadne oko jej nie śledzi; zresztą cóż znaczyli dla niej ci obcy ludzie? nie ich przecież wypatrywała tutaj. Ona chciała powietrza dla piersi, szerszych widnokręgów dla myśli czy marzeń, a zresztą nie zdawała sobie wyraźnej sprawy czego chciała, tylko pragnęła nie być tutaj gdzie jej być wypadało i uciec, chociażby wzrokiem tylko, od Teodozyi, jej pensyonatu i prowincyonalnego miasteczka.
Strona:Waleria Marrené - Przeciw prądowi Tom II.djvu/61
Ta strona została skorygowana.
51