Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/24

Ta strona została przepisana.

Dolna wywrócona warga Jurka zadrgała z lekka, a ręka silniej wsparła się o powiązaną sznurkami strzelbę.
W dzikim umyśle starego przemytnika widocznie jakieś gwałtowne rodziło się podejrzenie. Spojrzał około siebie jakby chciał zaciągnąć rady swych towarzyszy, ale ci nie zdawali się wcale zważać na rozmowę.
Żyd z cyganem na ustroniu jakieś ciche i tajemne odbywał targi i rachuby, obaj świeżo przybyli przemytnicy, czyli jak się sami nazywali, bakuniarze, zakrapiali się obojętnie pozostałą w flaszce resztą wódki i przeliczali paczki przemyconego bakunu w swych torbach.
Wargaty Jurko gniewnie zacisnął zęby i jadowitym wzrokiem rzucił na cygana:
— A cóż skończycie raz pogańskie syny — zagrzmiał surowym głosem, i strzelbą stuknął o ziemię — czy w dzień mamy przeprowadzać konie.
Żyd poskoczył przestraszony, cygan Jancza wyciągnął się leniwo i ziewnął głośno.
Jurko wysunął się z pod załomu skały i ręką rozkazująco skinął na żyda i cygana.
— Pójdźcież psia wiary — huknął groźnie i ukośne na nieznajomego rzuciwszy spojrzenie wyszedł na Kruczy dziób.
Za nim leniwo wywlókł się cygan z żydem. Nieznajomy z Jewdochą i oboma góralami pozostał pod załomem skały.
Jurko zatrzymał się na szczycie i bystrem okiem powiódł ku stronie, gdzie niedawno drobne spostrzegł światełko.