Strona:Walery Łoziński - Czarny Matwij.djvu/9

Ta strona została skorygowana.

od słońca. Dwa łokciowe rozczuchrane pejsy spadały z pod płaskiej białemi barankami wykładanej czapki i ujmowały niejako w ramy nos długi, chudy i garbaty, który szpicem dosięgał prawie do samych ust. Dwoje zielonkowatych na pół przymróżonych oczu iskrzyło się z głębokich zapadłych jam i nadawało całej twarzy jakiś dziwny, chytry i podstępny wyraz.
Trzecią w grupie osobą była kobieta w stroju góralki. Biała brudna chustka, z pod której brudniejszy jeszcze czerwony wyzierał czepiec, okrywał jej głowę, bura zaciągnięta na rękawy gunia, na sino malowana dymka i łykowe chodaki uzupełniały resztę ubioru. Twarz góralki poorana zmarszczkami chyba tylko brakiem zarostu znamionuje kobietę. Ostre surowe rysy, mają wyraz czysto męzki. Żywe czarne oczy kontrastują, z starą pomarszczoną, twarzą i siwemi kosmykami włosów, które tu owdzie wychylają się z pod czepca. Gęste czarne na dół zwieszone brwi i wąskie silnie zaciśnięte usta podnoszą znacznie surowość rysów i wyciskają, fizyognomii jakiś wyraz ponury i tajemniczy.
Gdyby nasz Beskid jak Alpy lub Apeniny zwabiał ku sobie obcych podróżnych i turystów, ciekawość jakie wrażenie sprawiłby na nim nagły widok tej szczególnej malowniczej grupy, z tak charakterystycznych złożonej postaci. Miłośnik dzikich ponurych obrazów natury miałby pożądany przedmiot do schwycenia.
Wiatr szalonym pędem przemykał przez grzbiety gór i z przeraźliwym świstem i szumem toczył przed sobą tumany piasku, oschłych gałęzi i drobnych kamieni.