Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/101

Ta strona została skorygowana.

szczyk siedział na czarnym jak węgiel koniu, i bezustannie skakał z dachu stodoły na stertę pszeniczną, z sterty pszenicznej na stodołę. A co koń skoczył, to mu tysiące iskier buchnęło z nozdrz, że biedny gumienny, jak tylko przyszedł do głosu, na całe gardło zaczął wrzeszczeć! ogień, pali się, ratujcie! i w jednej chwili zbudził całą czeladź folwarczną. Ale wtedy znikł już nieboszczyk bez śladu, taj tylko.
— Czy tylko gumienny pański zawsze trzeźwy i nie lubi skłamać czasami?
— Alboż to on jeden widział nieboszczyka, taj tylko. Sto ludzi postawię, co się własnemi przypatrywali oczyma, jak nieboszczyk na czarnym jak smoła koniu jakieś opętane harce wyprawiał na dachu swego dworu, a nie masz może dziesięciu ludzi w całym kluczu, coby go nie widzieli bądź z fajką na ganku, bądź gdzie na rozstajnej drodze z nahajką w ręku. Czasami nawet nie sam się pokazuje. Stary starosta wyjeżdża wraz z nim na koniu i krzyczy, że go słychać na milę: Niepozwalam! protestuję!
— Ale pan sam prócz światła w oknach nie widziałeś nic zgoła? — zapytał Katilina rozjędyczonego ekonoma.
— Ja nie, ale czego tu ukrywać, pan sędzia widział, taj tylko.
— Co pan, panie Gągolewski?
— Czy być może? — zawołał w zdziwieniu i pan aktuarjusz, który dotychczas ani gęby nie otworzył.
Mandatarjusz zmięszał się strasznie, i spojrzał gniewnie na ekonoma, jakby mu chciał wyrzucać, że zdradził tajemnicę.