Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/108

Ta strona została skorygowana.

wanym ślimakiem, na którym prześliczna wznosiła się altana.
Zewnętrznej okazałości pałacu odpowiadało godnie wewnętrzne bogate acz znacznie już staroświeckie urządzenie.
Nieboszczka starościna myślała przez długi czas przenieść swą rezydencję z Żwirowa do Oparek, i wszelkie już potrzebne do tego porobiła przygotowania, ale nagła śmierć męża a następny podział majątku pomiędzy obudwu synów, przeszkodziły temu zamiarowi. Jak wiemy przesiedliła się starościna do Orkizowa, starościc pozostał w Żwirowie, a urządzony zupełnie pałac oparski czekał kilkanaście lat na próżno, na godnego siebie lokatora. Znalazł go dopiero po śmierci starościca w nowym dziedzicu, który dla pewnej znanej nam klauzuli testamentu, nie mógł pod żadnym warunkiem mieszkać w Żwirowie.
Było to już dobrze z południa nazajutrz po owym wieczorku u mandatarjusza, kiedy przed ganek pałacu zatoczyła się prosta chłopska fura a z niej raźnie i zwinnie wyskoczył nasz barczysty, awanturniczy nieznajomy z ryczychowskiej karczmy, który w domu mandatarjusza tak szczególne przykładał sobie imiona.
Twarz jego jak zawsze nosiła wyraz jakiejś wyzywającej zuchwałości i pewnego nie tajonego lekceważenia dla wszystkich i wszystkiego, na ustach igrał mu niezmienny uśmiech sarkazmu, wpadającego aż w cyniczną niemal bezczelność, z tem wszystkiem zdawało się, że ubyło mu cokolwiek owej dziwnej pewności, owego bezwzględnego zaufania w siebie, jakie nieda-