Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/111

Ta strona została skorygowana.

rzał zdziwiony i zmięszany przed siebie. Nagle wesołym parsknął śmiechem, i także rozwarł ramiona.
— Katilina! zawołał, i pociągnął nieznajomego za sobą do pokoju.
Wszyscy trzej słudzy spojrzeli po sobie zdziwieni i przestraszeni, a podnoszącemu się z ziemi lokajowi, jakieś na wpół już wymówione przekleństwo zastygło na ustach.
Obadwaj dawni znajomi i przyjaciele przebiegli tymczasem milcząc cały szereg wspaniale i gustownie umeblowanych pokoi, aż nagle zatrzymali się w małym mnóstwem książek i papierów zarzuconym saloniku. Tu Gracchus rzucił się wygodnie, na małą safianem wybitą sofkę, i wybuchł w długi serdeczny śmiech.
Katilina nie zmieszał się bynajmniej tem oryginalnem powitaniem, rozparł się najswobodniej na pobliskim karle, i tak głośno i szczerze zawtórował gospodarzowi, że echo aż w czwartym odezwało się pokoju.
— Katilina! — wybąknął gospodarz zanosząc się od śmiechu.
— Gracchus! — wykrztusił z siebie gość śród coraz głośniejszych i rubaszniejszych wybuchów wesołości.
— Przestańże, bo pęknę — wołał gospodarz i przewrócił się na drugą stronę w swej sofce.
— Ależ do djabła nie ja zacząłem! wydusił z siebie gość, i w całej długości wyciągnął się na krześle.
I znowu kilka chwil śmieli się obadwaj jak opętani.
— Z czegoż się śmiejesz? — zagadnął nareszcie Gracchus, ocierając łzy z oczu.
— Ja? przez grzeczność dla ciebie — odparł Katilina.