Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/115

Ta strona została skorygowana.

wiło go na początku niespodziewane a tak oryginalne pojawienie się dawnego kolegi, z którego imieniem i osobą tysiączne ucieszne wiązały się wspomnienia.
— Niech cię kule biją — zawołał naraz Katilina, widząc wypogadzające się czoło przyjaciela. — Stałeś się jeszcze piękniejszy, niż byłeś dawniej.
Gracchus uśmiechnął się tylko.
— Widać że gonisz za służbą, bo wprawiasz się w pochlebstwa.
— A ty już djablo oswoiłeś się z rolą pana, kiedy lada luźną uwagę bierzesz za pochlebstwo.
— Pamiętajże wystrzegać się ile możności takich luźnych uwag, a zacznij lepiej opowiadać, gdzie się obracałeś przez pięć lat naszego niewidzenia.
— Jakto, bez fajki, bez sygara? — zapytał Katilina obzierając się na około.
Katilina sięgnął ręką do pobliskiego stolika, gdzie w ozdobnem porcelanowem naczyniu stała paczka hawannów Obejrzał cygaro na wszystkie strony, pokiwał głową, i cmoknął językiem.
Tempora mutantur! — mruknął zapalając — pamiętasz te czasy, kiedyśmy się to z wielką biedą musieli składać na lichą paczkę Drei Koenig’u.
Grakchus uśmiechnął się i zamarzył.
— Możeś ty głodny? — zapytał nagle.
— Nie jeszcze do tej chwili, wyjechałem po śniadaniu od twego czcigodnego mandatarjusza.
— Ho, ho, już zabrałeś z nim znajomość.
— Nietylko z nim, bratku, ale i z twoim nieoszacowanym Girgilewiczem, a nawet z klucznikiem twego zaklętego dworu.