Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/116

Ta strona została skorygowana.

— Z Kostiem Bulijem? — zapytał prędko Grakchus i porwał się na pół z sofki.
— Z nim samym.
— Kiedy, gdzie, jak? — pytał dalej Gracchus dziwną jakąś tknięty ciekawością.
— Ależ poczekaj, chcesz naprzód abym ci opowiedział moje curriculum vitae od chwili naszego rozstania.
— A dla czegóż nie zaczynasz nudziarzu?
— Bo naprzód musisz zgodzić się na jeden warunek.
— Naprzykład?
— Musisz w odwet opowiedzieć mi twojąhi storję.
— Na zawołanie! choć nie wiele się z niej dowiesz.
— O i moja historja bardzo krótka.
— Zaczynajże raz.
Katilina wypuścił ogromny kłąb woenngo dymu, rozparł się wygodniej w karle, i zaczął:
— Wiesz, że przyjąwszy na siebie autorstwo twoich nieroztropnych wierszy, a zagrożony przez to nieochybnym wykluczeniem ze szkół całego austrjackiego państwa, chciałem coś więcej jeszcze zbroić na to konto: więc przy pierwszej nadarzonej okazji wygarbowałem potężnie grzbiet naszemu dyrektorowi.
— Że nieborak cały miesiąc nie ruszył się z łóżka.
— Po takim ekscesie niebezpiecznie było i jedną godzinę dłużej zabawić w Samborze.
— Zniknąłeś więc nie pożegnawszy się nawet z nami.
— Ani z wami, ani z mymi licznymi brodatymi i nie brodatymi wierzycielami. Drapnąłem tej samej