Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

Niebawem jednak zawisła groźna chmura nad młodocianym klubem.
Zawezwany przez swych towarzyszy, napisał Gracchus ognisty, pełen prawdziwego poetycznego polotu wiersz, który miał służyć niejako za program stowarzyszenia.
Tajemnica samego związku zachowała się nienaruszoną, ale ów śmiały, pełen namiętnych wybuchów wiersz rozpowszechnił się po całym Samborze, a Bóg wie jakim sposobem ni ztąd ni z owąd ustaliło się mniemanie, że autorem tego z rąk do rąk ukradkiem podawanego wierszu, był nasz Juljusz Żwirski.
Dyrektor wytoczył śledztwo, które tem zgubniejsze mogło pociągnąć za sobą skutki, że groziło naprowadzić na trop tajnego stowarzyszenia.
Aby więc wraz z sobą i innych nie zgubić kolegów, postanowił Gracchus przyznać się do zarzuconego mu autorstwa, i poddać się dobrowolnie nieuchronnej karze.
Oznajmił swój zamiar zgromadzonym towarzyszom i wszyscy przyjęli go w ponurem milczeniu, widząc że rzeczywiście ten jeden tylko pozostaje środek.
Ale w tej chwili zjawił się spóźniony cokolwiek Katilina.
— Niepozwalam! — huknął zaraz na wstępie stentorowym głosem.
Wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. Katilina wyglądał zupełnie zmieniony. W fizjonomii jego przebijała się niezwyczajna uroczystość i powaga, zeszlachetniał i wypiękniał w całej swej postaci, i widać było