Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/136

Ta strona została przepisana.

— Ciebie nie mogę policzyć do żadnej kategori, bo cię jeszcze nie rozumiem i nie pojmuję o co tu właściwie chodzi.
Juljusz zerwał się z siedzenia i kilka razy szybkim krokiem przeszedł się po pokoju.
— Przypominasz mię sobie dobrze z moich czasów studenckich — przemówił naraz — powiedzże, nie byłżem szczęśliwy z memi wyobrażeniami, memi marzeniami, mymi nadziejami na przyszłość?...
— No tak, w samej rzeczy, circa circiter — odpowiedział Katilina, zapalając z flegmą nowe sygaro.
— Cóżbyru za to nie dał, żebym dziś w takiem samem znajdował się usposobieniu!
— Potraf tylko pozbyć się sześciu lat które ci przyrosły tymczasem, a powrócisz pewnie do ówczesnego usposobienia.
Juljusz żachnął się niecierpliwie.
— Ależ nie pojmujesz mnię człowieku! — wykrzyknął.
— Najprostszy na to sposób, mów wyraźniej — od powiedział Katilina, puszczając spory kłąb dymu.
Gracchus usiadł znowu.
— Dobrze, — zawołał żywo — wytłumaczę się naj wyraźniej.
Tandem? — zapytał Katilina, wyciągając się wygodnie w krześle, jakgdyby na dłuższe przytowywał się opowiadanie.
— Przypominasz sobie nasze różne i różne wspólnplany, zamiary i marzenia. Aby wiele z nich wprowadzić w wykonanie, zdawało się nam wszystkim, że