Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/146

Ta strona została przepisana.

zaniechał nietylko samego siebie na rozliczne narażać niebezpieczeństwa ale i szkodzić wszystkim swoim sąsiadom.
— Przyrzekłeś tedy?..
— Nic nie przyrzekłem, wywinąłem się dwuznaczną jakąś odpowiedzią, ale kiedym już wyszedł i miał wsiadać do powozu, rzuciłem okiem mimowolnie ku oknom łacu i ujrzałem....
— W szybach twarz hrabianki — kończył Katilina z ironicznym uśmiechem, zapalając z flegmą trzecie z kolei sygaro.
— Tak. Patrzyła na mnie.
— Jak ci się zdawało z wielkiem zajęciem — wpadł mu znowu w mowę Katilina.
Juljusz pochylił głowę na piersi, i zadumał się na chwilę.
— I cóż dalej — zapytał znowu Katilina.
— W krótkim nad me spodziewanie czasie odwiedził mię hrabia na wzajem.
I znowu zapewne ponowił swoje przedstawienie.
— Bynajmniej. Rozmawiał ze mną jakgdyby był przekonany, żem już ślepo usłuchał jego rady i nawrócił się zupełnie.
— Wiesz, poderwał Katilina zrywając się nagle z swego karła — resztę zgadłbym zupełnie.
— Wątpię!
— Tobie stała zawsze w oczach cudowna postać hrabianki — ciągnął Katilina niezrażony. — Niebawem pojechałeś znowu do Orkizowa, fizjonomja hrabianki wdrożyła ci się silniej jeszcze w pamięć, i zacząłeś by-