Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/151

Ta strona została przepisana.

— W tem — poderwał Katiliua.
— Zdawało mi się, że w zakręcie jednej z ubocznych ulic szpalerowych, mignął się jakiś cień ludzki. W chwilkę potem ukazała się jakaś postać kobieca na samym rogu ulicy. Spieszyła gdzieś z pochyloną na piersi głową, nucąc z cicha jakąś piosnkę urywaną. Siedziałem jak wryty w siodle i nie śmiałem odetchnąć nawet, ale na nieszczęście koń mój parsknął głośno. Tajemnicza postać podniosła głowę, wydała wykrzyk przestrachu i zdziwienia, i jak strzała furknęła w pośród gęstwinę. Jedno tylko oka mgnienie spoczęło oko moje na jej rysach, ale to było dość, aby poznać w niej....
— Eugenię.
— Tak Eugenię. Tylko ona jedna na całej kuli ziemskiej ma oczy tak cudownego wyrazu, tak prześlicznej barwy nieba i bławatu!
— Jakto, więc tylko po oczach ją poznałeś?
— Widziałem ją jedno oka mgnienie i w dość znacznej odległości, poznałem jej rysy, ale tylko w ogólnym ich zlewie, lecz te cudowne oczy i te bujne, jasno złotawe prawie włosy przedstawiły mi się wyraźniej.
Katilina pokiwał głową w zamyśleniu.
— Szczególna jednak — ciągnął dalej Juljusz — miała na sobie strój jakiejś jakby małomieszczańskiej dziewczyny, przez co zdawała się cokolwiek wyższą i silniej zbudowaną. Patrzyłem jak zaklęty w miejsce gdzie mi poraz ostatni jej błękitna mignęła spódniczka i kto wie jak długo jeszcze patrzyłbym był w tę stronę, gdyby w tej chwili tuż w mojem pobliżu jakiś