Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/158

Ta strona została przepisana.

I niczem nie zachwiany, niczem nie zrażony, postępował niezmiennie po jednej drodze — drodze uczciwości jak sam mówił, drodze kradzieży, łotrowstwa, chłudy i oszustwa, jak mawiali ludzie.
Teraz przybył świeżo ze Lwowa, i zdawał sprawę hrabiemu z kilka załatwionych interesów. Snąć jednak sprawozdanie to nie bardzo opiewało pomyślnie, bo hrabia coraz bardziej chmurzył czoło, a Żachlewicz czuł potrzebę kłaniać się coraz niżej, uśmiechać się coraz obleśniej.
— Więc koniec końców przyjechałeś bez pieniędzy — ozwał się wreśeie hrabia.
— Jaśnie wielmożny panie, na uczciwość rozbijałem się jak opętany. Ale na uczciwość okrutnie ciężkie czasy... na uczciwość ja nie wiem co to dalej będzie.
Zacny pan Żachlewicz tak często wyjeżdżał na targ z swoją uczciwością, że aż odpowiednie urobił sobie przysłowie. Używając zaś tak często tego przysłowia, musiał koniecznie aż zmierzić sobie rak spospolitowaną w ustach swych uczciwość. To też w samej rzeczy uczciwość pana Żachlewicza, było to prawdziwe rzeszoto, przez które najgęstsze przelałbyś brudy, najgrubsze przesiał grzeszki.
Hrabia milczał kilka chwil w zamyśleniu, a po chwili odezwał się na nowo:
— Powiedziałem ci przecie wyraźnie, że koniecznie potrzebuję pieniędzy.
— JW. Pan nie potrzebował mi tego mówić, tylko