Brunnentief miał służyć tylko za pośrednika.
Hrabia wzruszył ramionami.
— Ha cóż robić? — mrukną! po chwili — Pójdź do Brunnentiefa....
— To już jakby się stało JW. panie, ale mam jeszcze jedno
— Cóż znowu nowego?
— Będąc we Lwowie JW. panie, byłem i u tego sławnego dziś adwokata Rabulewicza.
— O cóż ci to chodziło?
— Przypomni sobie JW. pan że zaraz przed trzema laty po śmierci nieboszczyka starościca i przybyciu jego testamentu, radziłem na uczciwość JW. panu wszcząć proces przeciw tak oczywistej krzywdzie....
Hrabia ściągnął brwi.
— Nie zgodziłem się na to — przemówił na pół z niesmakiem — raz że testament był zupełnie na swojem miejscu i proces żadnej nie rokował nadziei, a powtóre że nie mogąc pogodzić się z bratem za życia, nie uważałem za rzecz godną wymagać od niego czegoś po śmierci.
Żachlewicz ukłonił się niziutko, i uśmiechnął słodko i obleśnie.
— Gdyby JW. pan pozwolił zrobić sobie pewno przedstawienie.... — cedził zwolna.
— Cóż chcesz powiedzieć?
— Adwokat Rabulewicz podał mi nieomylny sposób obalenia testamentu nieboszczyka starościca.
Hrabia żachnął się niechętnie.
— Nie myślę już podnosić tej sprawy.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/161
Ta strona została przepisana.