Żachlewicz znowu nisko się ukłonił.
— Właśnie też trzebaby aby ją podniósł kto inny, na uczciwość.
— Kto inny?
— JW. Pan srogą ucierpiałeś krzywdę.
Hrabia z dumą wydął wargę.
— Majątek ojcowski, a szczególniej Żwirów, gniazdo imienia Żwirskich, dawna siedziba wojewodów i kasztelanów, przeszły jure caduco w ręce jakiegoś obcego przybłędy, hołysza....
Żachlewicz znał wybornie słabe strony hrabiego, a kiedy wymawiał zwolna: gniazdo imienia Żwirskich, widział dobrze, że hrabia drgnął i prędko schmurzył czoło.
— Według wszelkiego prawa bożego i ludzkiego JW. pan jesteś właściwym dziedzicem Żwirowa z przyległościami.... — ciągnął dalej Żachlewicz.
— Oczywiście, mam większe do tego prawa niż dzisiejszy jego właściciel.... Ależ niepotrzebnie niegdyś powaśniłem się z bratem....
JW. pan przecież nie po bracie ale po ojcu ma odebrać spuściznę.
— Jakto po ojcu?....
— Ja myślę, że nieboszczyk starościc nie rozrządzał własnym majątkiem, to jest chcę mówić własną uzbieranym pracą, ale tylko spuścizną ojcowską, i w takim razie nie miał prawa przeznaczać go komuś po za obrębem familji, jak żaden monarcha nie ma prawa wyzuwać z korony swej rodziny.
Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/162
Ta strona została przepisana.