Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/164

Ta strona została przepisana.

— Prawie żaden, JWny panie.
— Jakto? niepotrzebowałbym nawet występować pod własnem imieniem?
— Bynajmniej, JWny pan przystąpi tylko do gotowego. Ja przy pomocy pana Rabulewicza unieważnię testament nieboszczyka starościca.
— Ale w jaki sposób?
— Pan Żachlewicz zamiast odpowiedzi uśmiechną się przebiegle, łypnął oczyma i brwi podciągnął w górę.
— Za co jaśnie wielmożny pan poczytywał zawsze swego nieboszczyka brata?....
— Za warjata, za półgłówka! — mruknął hrabia w pierwszym zapędzie.
— Basta! — wycedził Żachlewicz i głowę zwiesił na piersi.
— Co mówisz?
— Dość już na tem jaśnie wielmożny panie.
— Na czem? — zapytał hrabia, zdziwione robiąc oczy.
— Nieboszczyk starościc był po prostu mente captus, a jako taki, nie mógł żadnych prawomocnych wystawiać dokumentów.
Hrabia uderzył się w czoło, i zerwał się na równe nogi.
— I Rabulewicz powiada — zawołał nagle — że tym jednym zarzutem można obalić wszystko?
— Wszystko ad nihil jaśnie wielmożny panie.
— I ty się tego podejmujesz?
— Właściwie podejmuje się Rabulewicz, ja mam