Strona:Walery Łoziński - Zaklęty Dwór.djvu/168

Ta strona została przepisana.

dniej niż zazwyczaj i usiadł z widocznem postanowieniem więcej się przy słuchiwać niż brać udział w rozmowie.
Hrabina nosiła wszystkie zewnętrzne znamiona swego wysokiego pochodzenia. Wzrost okazały, postawa dumna i imponująca, nos orli, spojrzenie pewne i śmiałe, ręka bajecznie mała, wszystko to przystawało wybornie do jej książęcego urodzenia.
Wcale do niej nie podobną była jej córka jedyna, młoda, szesnastoletnia Eugenia. Szczupła, wątła smukła jak trzcina, była to jedna z tych drobnych eterycznych postaci, że zda się listek róży nie ugiąłby się pod jej stopami. Hrabina uchodziła za ciemną szatynkę o czarnych brwiach i oczach, Eugenia była jasną blodynką, miała oczy jakby urobione z najbłękitniejszych listków bławatu, a nosek tak drobny i tak prześlicznego zakroju, że niepowstydziłby się pewno obok najpiękniejszego greckiego wzoru. W twarzy hrabiny malowała się przeważnie duma i powaga, w fizjonomji hrabianki zdawał się każdy rys drgać dziecięcą swobodą i wesołością, posuwaną częstokroć aż do pustoty i swawoli. Na joj świeżych, zawsze wilgotnych i cudownie wciętych ustach, igrał wieczny uśmiech jakiegoś serdecznego zadowolenia, z którego najczęściej samaby sobie nie mogła zdać sprawy. Patrząc na jej płeć śnieżną, przeźroczystą, zdawałoby się, że już ani sobie wyobrazić coś równie białego, a przecież za pierwszem najlżejszem otwarciem ust odsłaniały się dwa rzędy malutkich ząbków, które mogły śmiało upomnieć się o ten przymiot. Biała pulchna rączka zapatrzyła